Komentarz Jacka
Tym razem media określają zespół jako progresywny, a treści utworów (i ich komponowanie) ocierają się o psychodelię. Grupa pochodzi z El Paso w Teksasie (USA); stałymi członkami są Cedric Bixler-Zavala (wokalista) i Omar Rodriquez-Lopez (gitara). Inny członek-założyciel, Jeremy Michael Ward zmarł z przedawkowania heroiny w 2004 roku. Grają muzykę głośną, nastrojowo zmienną, udziwnioną dźwiękowymi pętlami. Trochę dla odważnych. Cedric twierdzi, że to przyszłość rocka…
IESP: trochę nagły początek… Dynamit, wysoki głos Cedrica, agresywne gitary… tak zaczyna się debiutancka płyta zespołu. W środku cudowne psychodeliczne interludium. Będzie tego więcej.
DOL: to definitywnie latynoskie clave…Ale jakie pokręcone! Piękne zagrane metrum 3/3. Ileż tu się dzieje! Szalone solo na gitarze! (Rolling Stone ocenił je na 91 miejscu wszechczasów).
E: tu trochę spokojniejszy wstęp. Refren zahacza o punk. Potem klimaty typowo psycho… Znowu głośny refren. Dużo nut!
CESP: mocny rytm - perkusja i bas grają unisono. Gitara biega po utworze jak kaskader. Wytchnienie po czterech minutach na solo gitarowe - z resztą bardzo ciekawie zagrane. Nadchodzą dźwiękowe pętle - typowa psychodelia. Coś jak środek floydowskich “Echoes”. I wraca samba. Dwa różne sola gitarowe w dwóch głośnikach. Masterpiece!
CVS: szalony rytm (to chyba 4/4 ale jak akcentowane!) Genialnia struktura utworu. Szalone solo na gitarze - do niby spokojnego tła. Potem znowu psychodeliczne dźwięki. Ocena Rolling Stone: “gorączkowe i barokowe poszukiwanie siebie, które przywołuje ten sam majestat i powagę, co Led Zeppelin trzy dekady wcześniej”.
LVLV: ten kawałek uwielbiam! Zespołowi pomagają koledzy z Red Hot Chilli Peppers! Rockowe części śpiewane są po hiszpańsku, latynoskie po angielsku…Kawałki salsy na pianinie gra Larry Harlow - idol Omara z czasów dzieciństwa. Absolutny odlot!
VA: cudowny początek, taki letarg, gorące, lepkie od potu lato, bezwład; jedyny ruch to sięgnięcie po łyk margherity.
T: nagłe przejście do drugiego utworu z płyty. Długi utwór (ponad 16 minut) o zmiennych nastrojach, bogatym instrumentarium (łącznie z saksofonem). Hałas aż do kompletnego szumu!
I: czy dobrze podłączyłem słuchawki… takie dziwne efekty na początku. Ale po pierwszej minucie wchodzimy we właściwy temat; dobrze zagrany. Na bębnach nowy perkusista - Thomas Pridgen - z resztą bardzo sprawny. Mamy też pod koniec trochę latynoskich rytmów. I bardzo psychodeliczny finisz.
G: super technicznie zagrane, jak z resztą cała płyta. Utwór o filistyńskim wojowniku pokonanym przez Dawida. Nawet mamy cytat z Ewangelii Jana (J 7.46)
SWBW: chyba najbardziej popowy album w karierze TMW. Piękna ballada, ale z zębem. Udowodnili, że tak też potrafią grać. Coś między The Eagles a Led Zeppelin.
C: to o naszym astronomie. Początek również spokojny - w pierwotnym zamyśle miała to być płyta akustyczna. Dla odmiany dałem spokojniejsze utwory.
TPoM: jeszcze trochę spokoju…W tle mamy jakieś recytacje szamanów. Subtelna gra na klasycznej gitarze, której przeszkadzają różne takie ‘pętelki”.
N: klimat nieco bardziej niespokojny, ale emocje ostygły. Słychać tu echa Led Zeppelin, ale to może moje złudzenie. Dobra płyta.
De-Loused in the Comatorium (2003)
- Ineriatic ESP
- Drunkship of Lanterns
- Eriatarka
- Cicatriz ESP
Frances the Mute (2005)
- Cygnus… Vismund Cygnus
- L’Via L’Viaquez
Amputecture (2006)
- Vicarious Atonement
- Tetragramaton
The Bedlam In Goliath (2007)
- Ilyena
- Goliath
Octahedron (2009)
- Since We’ve Been Wrong
- Copernicus
Noctourniquet (2012)
- Thinkets Pale of Moon
- Noctourniquet
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.