Komentarz Jacka:
Na prawdę zaczarowana płyta. Dwa utwory, w sumie podobne, zagrane w manierze The Doors i Iron Butterfly, ale przepiękne! Ważne - do słuchania na słuchawkach, no może w samochodzie; gdy utwór grany jest w tle traci się większość efektów.
Zaczynamy od Sweet Night - początek trochę sielski, w tonacjach Jethro Tull, z dobrze zagranym motywem na flecie. Zmiana tematu na swing, gitara w lewym głośniku (chyba Les Paul) - cudownie akompaniuje fletowi. Od 3:50 przechodzimy do bigbeatu. Flet jest dalej katowany, ale do głosu z wolna dochodzą gitary - w lewym i prawy głośniku. Sprawnie grane bębny. Robi się coraz głośniej. Solówka prawej gitary. Dochodzi lewa. Solo lewej. Bęben taktowy super gra ćwierćnuty upbeat’towe. W połowie utworu wracamy do pierwotnego tempa. Tamburyno trochę jak grzechotnik (to klimat The Doors, nawet pojawiają się słowa „Welcome to the Soft Parade”). Solo gitarowe biega między głośnikami! I koniec znów folkowo-sielski.
Silly Sally - niby to to samo metrum i linia perkusji... Ale jest saksofon, gitara znowu swinguje. Od 4:30 rzęsista solówka skacząca między uszami. Potem solo na basie i solo na bębnach. Uwaga - nie nudne! Główna linia schodzi do lewego głośnika i reszta to psychozabawa tonacjami. Trybalne harce. I powrót to głównego tematu.
Komentarz Kuby:
Mało znana grupa Amerykanów, która osiedliła się w komunie w Niemczech, przy granicy z Holandią. Po dwóch płytach (+ trzecia: koncert pożegnalny) rozpadli się, bo część z nich pojechała do Tybetu. Uwielbiam to połączenia energii i delikatności. Mój nr 1 pod względem częstości słuchania w całości jakiejkolwiek płyty progresywnej (no, pierwsza trójka, powiedzmy).
Tylko 2 utwory po 16 minut.
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.