Komentarz Jacka
Jak widać twórczość dinozaurów ma się ku końcowi (z chlubnym wyjątkiem Steve’a Hacketta), a jak się sprawa ma z drugą falą, z przedstawicielami Neo Progressive Rocka? No cóż, też troszkę zwolnili - to chyba przypadłość każdego dojrzałego muzyka, natomiast płyty wypuszczone w tym dwudziestoleciu wznoszą ten gatunek na nowe szczyty doskonałości.
Pendragon: sześć płyt w 20 lat - to całkiem nieźle. I to bardzo dobre płyty.
NotW1: zespół trzyma się swojego wiodącego nurtu za co dostaje słabe oceny (za brak oryginalności) i wysokie - za kontynuację trendu. Ten kawałek podoba mi się bardzo z powodu pompatycznych uderzeń dźwięku, harmonii chórków, akustyczną końcówką…
SbSW: dłuższa ballada, pełna zadumy, z pięknymi akustycznymi pasażami i ciekawym solo.
I: zaczyna się wolno, ale wkrótce Nick pokazuje oszałamiającą solówką, dlaczego jest jednym z najlepszych gitarzystów progresywnych. Pierwszy utwór z płyty z wigorem kładzie podwaliny pod resztę albumu.
E: w dłuższych utworach muzycy mają miejsce na pokazanie swojej instrumentalnej wirtuozerii, udowadniając, jak kreatywnie potrafią łączyć nowe i stare w jedną z lepszą kompozycję rocka progresywnego, jakie można ostatnio usłyszeć. Prog-rock też może być nowoczesny!
BS: trochę mocniejsza struktura gitary, rewelacyjna perkusja i chwytliwy refren. Beautiful Song.
360D: trochę coś innego… Trochę tu folku, angielskiego czy amerykańskiego, piękne wersety skrzypiec i ukulele, tak, że nie można się powstrzymać od uśmiechu.
IQ równie płodne (ale poczekajcie na TFK…). Nieco zmian personalnych w poźniejszych latach, ale wyszło im to na dobre.
DH: pięknie rozwijająca się suita. Rewelacyjny bas Johna. Kompozycja klamrowa; gdy powraca pierwotny temat - grany jest z mocnym brzmieniem organów, przytłumiających głos Petera. Piękny efekt.
HoS: to najdłuższy utwór nagrany kiedykolwiek przez IQ, co oczywiście nie oznacza automatycznie, że jest najlepszy. Ma sześć części - ładnie rozwijających sie tematów. Od spokojnego wokalu i gitary to końcowego hymnu. Bardzo przemyślana suita. Podobieństwo do “Supper’s Ready” chyba zamierzone…
LS: kruche dzieło, które rozpoczyna się pięknym fortepianem i powolutku, powolutku przemienia się w wyciskacza łez… Mark Westworth zamienił Martina Orforda na klawiszach.
RoB: „The Road Of Bones” to piosenka o seryjnym mordercy opowiedziana w pierwszej osobie. Zaczyna się od mrocznej atmosfery, ale wkrótce sprawy nabierają tempa, gdy do głosu dochodzi gitara i bas. Ksylofon? Świetny utwór i cała płyta. Neil Durant na klawiszach.
IA: “oszałamiająca, poetycka, głęboka, kompletna, pełna mocy, niepowtarzalna…” - to słowa fanów. Ktoś zaryzykował stwierdzenie: “prawdopodobnie to na razie najlepszy album prog-rocka XXI wieku”. Amen.
F: znowu dwa utwory, bo płyta podwójna… To znowu epicki utwór, prawie 20-minutowy. Relaksujący, abstrakcyjny i marzycielski. W drugiej połowie zespół pięknie eksperymentuje z wyrafinowanymi progresjami akordów, co kończy się bardzo ciekawym gitarowym solo Holmesa.
I znowu Marillion przebija stawkę z siedmioma płytami. Zupełnie nowe otwarcie tego zespołu.
TItTFC: Nie ma tu momentów o podniesionej dynamice, tempo stałe przez cały czas trwania. A jednak jest w niej jakaś dramaturgia. Pierwszy album finansowany przez crowdfunding!
FP: zespół zabiera nas w fantastyczne miejsce… Niby balladka, “pościelówa”… ale od połowy robi się głośniej, ciaśniej, symfoniczniej.
N: “to utwór, który może zainspirować Cię do tworzenia szalonych pomysłów…” Rewelacyjne klawisze i gitarowe sola, to to Steve daje z siebie wszystko na wokalu! Uwielbiam to dzieło.
SE: tytułowy utwór kolejnej płyty. Jak napisał pewien krytyk “ płyta nie jest arcydziełem, na które fani Marillion mieli nadzieję po prawie 3 latach oczekiwania. Ale jest pełen wspaniałych chwil…” Jak na przykład te prawie osiem minut…
E: kolejne dwupłytowe wydawnictwo. Essence to tytuł pierwszej płyty. Utwór powoli wspina się od szeptu, delikatnego śpiewu, aż do pełnego brzmienia.
AS1: dystopijna opowieść o ludziach z nieodpowiednimi poglądami wysyłanymi na satelitę. Ależ tu piękne brzmienie gitary Steve’a…
SAtR: smutny utwór o konflikcie między partnerami. Miłość się skończyła… A jednak staram się wznieść ponad deszczowe chmury sporów i grzać się w słońcu… wspomnień, szacunku, zaufania. Przejmujące dzieło.
TL(v)OT: to utwór o zespole, i postrzeganiu świata z perspektywy trasy koncertowej. Zespół postrzega siebie jako „odchodzących”, ludzi, którzy pojawiają się na dzień lub dwa, a potem ruszają dalej. Po drugiej stronie mamy „Pozostałych”, prowadzących normalne życie. Ale raz na jakiś czas, Remainers” „opuszczają swoje rodzinne miejsca z podekscytowanymi twarzami, przygotowując swoje umysły na przerwę od sensownego życia”. Wtedy, na koncercie, ”[W] jednym świętym rytuale, schodzimy się razem i wszyscy jesteśmy jednością.” Piękne. Na rok 2022 Marillion zapowiada nową płytę!
Porcupine Tree: Kolejne dwie ery zespołu to Lava i Roadrunner - nazwane tak od wytwórni płytowych.
BE: ambientowy początek, a potem - łup! Na perkusji Chrisa zastąpił Gavin Harrison - wspaniały muzyk jazzowy. Piękne otwarcie płyty, w środku nagle - przyjemne, miękkie riffy. Mamy tu wszystko: psychodelię, rock, ambient, prog - cztery w jednym.
ASBNH: typowy Porcupine Tree: ambient, psychodeliczne, gitarowe riffy, odległe wokale połączone z akustyczną gitarą. Prześwietne gitarowe solo! Krytycy słyszą tu Yes, Pink Floyd, Dream Theater, nawet Tool. Cudny!
WOoH: Wilson: „Obawiam się, że obecne pokolenie dzieci, które rodzą się w tej rewolucji informacyjnej, dorastając z Internetem, telefonami komórkowymi, iPodami, tą kulturą pobierania, „American Idol”, reality TV, lekami na receptę, PlayStation… wszystkie te rzeczy odwracają uwagę ludzi od tego, co jest ważne w życiu, czyli rozwijania poczucia ciekawości tego, co tam jest”. Eksplozje pełne gniewu i pejzaże muzyczne grane gościnnie przez maestro Frippa!
TF: dziewiąta z szesnastu części tego muzycznego poematu. “I was born in ’67, the year of Sergeant Pepper…” śpiewa Steven, co odkrywa, że jesteśmy rówieśnikami. Nietrudno dostrzec konotacje z Pink Floyd, płytą Animals konkretnie. Piękne, nostalgiczne tematy w środku.
H: nowa płyta wyjdzie w 2022, ale już możemy cieszyć się z zajawki. Cudowny groove, metrum 5/4, cały utwór to lokomotywa sekcji rytmicznej. Na koniec akustyczny Steven… Po 12 latach mamy powrót PT! (wreszcie!)
W 2008 Steven Wilson zdecydował zrobić sobie przerwę w Porcupine Tree i rozpoczął karierę solową. Trwa z sukcesem do dziś.
HK: utwór opiera się na melancholijnym, ale nie mrocznym pejzażu dźwiękowym, napędzanym pulsującą gitarą elektryczną. Zaczynamy doświadczać smaku tego albumu: stopniowo buduje się ściana hałasu. Zniekształcony falset wypełnia jedną z najbardziej zapadających w pamięć melodii wokalnych z całego wydawnictwa.
S: to też płyta na dwóch krążkach. Wspaniały, mocny riff, świetny bas Nicka Beggsa. Na saksofonie Theo Travis. Instrumentalny, monumentalny kawałek!
I: to chyba najmroczniejsza rzecz, jaką Steven wypuścił do tej pory. Elektroniczne sample tworzą ten bardzo ponury trip-hopowy dźwiękowy pejzaż, z sekcją smyczków i pełnym niepokoju tekstem, które pasuje tu jak ulał.
TRTRtS: tytułowy i ostatni utwór tej pięknej płyty. Pięknej przez melancholię, smutek, zadumę… Utwór bogaty w smyczki, oszczędny w inne instrumenty (na początku). Aż do wspaniałego crescendo! Super wyprodukowany (przy współpracy Alana Parsonsa). Prog-rock nabiera nowego wymiaru.
HI/R#9: zaczyna się jak jazzowo-metalowo, ale w połowie przeradza się w czadową, funkową piosenkę. Wokal Wilsona jest na początku trochę ‘miękki’, ale w refrenie znajduje swój lepszy głos. Ostatnie 5 minut to instrumentalny festiwal solówek syntezatorów i gitar, który jest po prostu zbyt piękny, aby był prawdziwy. Cóż za wirtuozeria!!!
P: głosu użyczyła Ninet Tayeb. Przecudna ballada, wyciskacz łez (autentycznie!). Utwór porównywany do „Don't Give Up” Petera Gabriela i Kate Bush, chociaż ten Steve daje nam wielki, odważny, naładowany emocjonalnie finał, który wznosi się do niebios wraz z krzykiem Ninet!
F: bardzo krytykowana płyta. Steve zmienił gatunek na synth-pop lub elektronikę. “Follower” jeszcze się jakoś trzyma starego nurtu.
The Flower Kings: to się nazywa kreatywność: 10 albumów w ciągu dwóch dekad, w tym pięć podwójnych!. Plus kolejny zapowiadany na 2022! Oczywiście jest trochę monotonii, bo to wierność stylowi, ale jest też sporo nowych pomysłów.
IATS: suita w dwóch częściach, klamrą zamykająca płytę - to pierwszy i ostani utwór wydawnictwa. Mamy tu wszystko, czego zapragnie serce fana progresywnego rocka: cudne, klimatyczne partie klawiszowe, szczyptę hard rocka i świetne sekcje jazzowe z niesamowitym saksofonem. Po około ośmiu minutach mamy wspaniałą sekcję fusion-jazzu z kilkoma dziwnymi odwróconymi samplami wokalnymi. Rewelacja. A końcówka to niesamowite, kroczące solo Roinego.
LMoE: wspaniały starter albumu, który zebrał raczej nieprzychylne recenzje, czemu trochę się dziwię. Cudowne symfoniczne harmonie a czasami dosyć ostre granie.
VH: trochę krótszy utwór. Radosna balladka, niby prosta, a jednak dodaje tyle optymizmu…
FL: śpiewa Daniel Guldenlow! Taki power pop. Ale słychać pędzące bolidy. I dobra perkusja, grana przez węgierskiego bębniarza: Zoltana Csorsz’a.
AVV: na wokalu ponownie Daniel; notabene jego głos pasuje do roli wampira. Utwór tworzy świetną atmosferę i jeśli zamknąć oczy, może wywołać gęsią skórkę. Jonas robi tutaj świetny występ, podobnie jak oczywiście Daniel. W końcu dzieło robi się naprawdę niesamowicie. Jeden z lepszych kawałków TFK.
PoA: instrumentalny hymn dla lotników i konstruktorów. Utwór instrumentalny; trochę w nim improwizacji, ale w końcu nabiera charakteru “hymnu”.
WIGIA: mój ulubiony kawałek z tej płyty. Cudowne crescendo, cały czas podsycane umiejętną grą na bębnach Marcusa Liliequista. Harmonie wokalne prześwietne, a emocje zawarte w tej piosence są przytłaczające.
OMT: otwarcie kolejnego albumu. Ta piosenka zawiera jedne z najbardziej słodkich i chwytliwych melodii TFK. Według niektórych to właśnie dobry utwór do wprowadzenia słuchaczy w rock progresywny, z racji swojego popowego brzmienia, ciepła, muzycznego bogactwa, i tego czegoś trudnego do niewytłumaczenia, co TFK na pewno posiadają.
RtI: ta piosenka to po prostu czysta błogość; wszystko, od gustownych solówek Roine Stolt po czyste piękno melodii, jest na najwyższym poziomie. Utwór notabene napisany przez basistę Jonasa Reingolda.
WT: utwór trochę nietypowy dla albumu, eksperymentalny z głębokim rezonującym głosem i kilkoma zaskakującymi zmianami rytmu. A na perkusji nowy muzyk: Felix Lehrmann.
IV: popis instrumentalny Roinego i Jonasa. Przestrzenny dźwięk, nieco w tonacji starego Genesis lub Pink Floyd.
MfA: po przerwie sześcioletniej - powrót ze świetnym albumem. Nowy operator klawiszów, nowy perkusista - ale grupa dalej zgrana i muzycznie silna. Trochę zwrotów akcji jak u Zappy.
WWAH: początek nieco amazoński, trybalny. Przeradza się w ciekawą kompozycję z ciekawymi wokalami Roinego i Hasse. I znowu ten optymizm brzmienia.
S: czy tu słychać lekki jazzowy zaśpiew? Sporo krytyki zebrał ten album, bo utwory… za krótkie! Żaden nie przekracza 10 minut i tylko dwa powyżej siedmiu.
I: na razie koniec z TFK, choć mają powrócić z nową płytą w przyszłym roku. Instrumentalna ‘coda’ na zakończenie.
Spock's Beard: sporo zmian w składzie grupy, ale duch progresywny pozostał.
ATEOtD: cudowne harmonie. Od samego początku (róg angielski), poprzez wokale, trąbki, melotron… Rewelacyjny Nick na perkusji. Przepiękna opowieść o przemijaniu i odradzaniu.
SS: “Snow” to podwójny album koncepcyjny, o młodzieńcu z darem odczytywania uczuć. Stąd ten trochę minorowy nastrój. Ale utwór przepiękny, zmusza do refleksji. Znowu cudowne harmonie wokalne.
AIV: na albumie jest wiele pereł (to cały sznur), wybieram tylko takie rzadkie, nie do usłyszenia w radiu lub wyszukania na YT. To dziełko to mieszanka tematów z całej płyty i jednocześnie demonstracja muzycznej sprawności SB. Rewelacja!
CO: Neal Morse odszedł z zespołu zostawiając sporą pustkę. Postarał się ją zapełnić Nick d’Virgilio. Tak to często bywa, że perkusiści wychodzą na pierwszy plan. I chyba mu się udało. Muzyka nieco inna, ale nadal świetna. Po prostu trzeba ‘carry on”.
SIE: tytuł mówi za siebie. To przepiękna ballada, pełna emocji, uczucia, ze wspaniałym tekstem i gitarowym solo.
OaPD: krótka mini-epopeja, świetne melodie, świetny śpiew Nicka. Sporo gitary akustycznej, pianino... Cudowna piosenka z chwytliwym refrenem. Brzmi prawie jak z ery z Neilem.
JoH: wirtuozeria wszystkich muzyków i rewelacyjny śpiew Nicka! Klejnot dziesiątej płyty SB. Suita przekracza 16 minut ale nie nudzi.
WfM: Nick odszedł do Big Big Train, a jego miejsce zajął Ted Leonard (z Enchant). Specyficzny głos Teda (wysokie rejestry) dodaje pikanterii utworowi. Na perkusji Jimmie Keegan, który wspomagał grupę na koncertach, gdy Nick śpiewał. Mimo zmian personalnych - SB dalej pnie się pod górę prog-rocka.
BBaTM: zmian personalnych brak, ale wyjątkowo na wokalu mamy bębniarze Jimmiego! Bardzo ciekawy instrumentalny pasaż w środku utworu.
B: przypadek, że kończymy utworem “Beginnings”? To ostatni z ich ostaniej płyty (nie licząc bonusowych). Piękny melotron od początku i na jego tle ognisty głos Teda! Można usłyszeć trochę brzmienia Kansas… co powinno być komplementem.
Zanim Neal Morse odszedł ze Spock’s Beard (w 2002) nagrał jeszcze kilka płyt. Ale te tu pominiemy. Zaczął nową karierę od odcięcia się od byłego życia i solidnego rachunku sumienia.
SJ: podwójna płyta “Testimony” jest prawdziwym rozliczeniem z życia rockmana. Kompanem do gry stał się na stałe Mike Portnoy. Tu słyszymy taki smaczek, temat do którego będzie często wracał na płytach.
IAW: Od drugiej płyty trwa transformacja muzyka do chrześcijańskiego życia. Przepiękne harmonie wokalne - tak typowe dla Neala. Wzruszająca ballada.
TSM: z wydanej rok później płyty “One”. Neal lubuje się w dłuższych suitach i klamrowej strukturze, przywracający na końcu temat z początku, ale bardziej rozbudowany. Refren “I’m in a cage” trochę trąci Genesis. Fragment środkowy zawiera chyba bliskowschodnie (semickie) konotacje z doskonałą harmonią wokalną, która kończy się „ładnym” krzykiem. Znakomita gra gitary akustycznej.
12: tak naprawdę to płyta stanowi całość i wyjęcie z niej jednego utworu nie odda pełni. Ale to perełka na płycie. Głównie za zasługą maestro Steve’a Hacketta, który daje to kładące na kolana solo.
TC. końcówka płyty poświęconej życiu Marcina Lutra. Świetna orkiestracja (mamy tu tercet smyczkowy i róg angielski), dobry bas (Randy George) i naturalnie Mike za zestawem perkusji. Neal potrafi wprowadzić tyle emocji do muzyki, że wywołuje fale gorąca!
L: tytułowy utwór bardzo szybko nagranej płyty. Świetny przykład do czego zdolne jest trio Morse-Portnoy-George. Do tego również dobre (ewangelizujące) teksty. Prawdziwy prog.
TTWSYF: kontynuacja introspekcji. Świetna praca sekcji smyczkowej. To też alum dwupłytowy, więc będzie poprawka. Mocne, groźne rytmy.
S: zagrane w tonacji oryginalnych prog-rockowe utworów w stylu wczesnego Genesis; wyłaniają się cudne syntezatorowe dźwięki.
M: utwór tytułowy, który otwiera album, jest potężny. To typowe brzmienie Morse'a, ze świetnymi riffami, rewelacyjną produkcją i perfekcyjną mieszanką soulu i techniki. I jak to już miało miejsce na innych albumach, Paul Gilbert gra tu kilka zabójczych solówek.
TC: 10-cio minutowy utwór, pełen jest spiralnych klawiszy, szaleńczego bębnienia, pulsującego basu i zawodzącej gitary, Bardzo optymistyczne tonacje i szybkie tempo, agresywne gitarowe pomruki i deliryczne syntezatorowe pasaże a nawet tylko odrobina country do smaku! (Neal mieszka w Nashville).To pierwszy album wydany jako Neal Morse Band.
MNS: kolejny dwupłytowy album oparty o dzieło Johna Bunyana (z XVII wieku). Znowu czuć tą lekkość gry i dopasowanie muzyczne członków Bandu.
BS/LG: przepiękne, symfoniczne zakończenie płyty. Wszyscy tu śpiewają, co często układa się w przecudne wokalne harmonie. Utwór pełen emocji, takie ukojenie po burzy, gdy niebo wraca do naturalnego błękitu. Gdy wszystko ponownie układa się jak należy, wraca do pierwotnego, naturalnego wzorca.
TGA: i znowu utwór tytułowy płyty będącej kontynuacją poprzedniego wydawnictwa. Może bardziej rockowy i przebojowy, NB ukazał się na singlu i video, ale część środkowa - bardzo progresywna…
ALTND: kolejny niesamowity hymn podnoszący na duchu dla wszystkich. Niekończąca się kreatywność Neala. Bardzo dobry wokal Erica Gillette.
SS: tym razem płyta poświęcona… św. Pawłowi z Tarsu! Od połowy mamy całkiem heavy metal. W sumie nic dziwnego, gdy mistrz prog-metalu siedzi za perkusją. Ale kawałek baaardzo chwytliwy.
NA1+2: kolejny album dwupłytowy Band’u. Utwór podzielony między dwa dyski. Początek akustyczny, po drugim refrenie cudownie wchodzą organy, potem bas. I cudowne zmagania głosem. Część druga to już 19-to minutowa suita z tradycyjnym instrumentalnym wstępem, lirycznym rozwinięciem, walką w środku i hymnem na koniec.
Pendragon:
- Not of This World Pt.1 (2001)
- Sou' By Sou' West (2005)
- Indigo (2008)
- Empathy(2011)
- Beautiful Soul (2014)
- 360 Degrees (2020)
IQ
- Seventh House (2000)
- Harvest of Souls (2004)
- Life Support (2009)
- The Road of Bones (2014)
- If Anything (2019)
- Fallout (2019)
Marillion:
- This is the 21st Century (2001)
- Fantastic Place (2004)
- Neverland (2004)
- Somewhere Else (2007)
- Essence (2008)
- Asylum Satellite 1 (2008)
- Sky Above the Rain (2013)
- The Leavers (v) One Tonight (2016)
Porcupine Tree:
- Blackest Eyes (2002)
- Arriving Somewhere But Not Here (2005)
- Way Out of Here (2007)
- Time Flies (2009)
- Harridan (2022)
Steven Wilson:
- Harmony Korine (2008)
- Sectarian (2011)
- Index (2011)
- The Raven that Refused to Sing (2013)
- Home Invasion/Regret #9 (2015)
- Pariah (2017)
- Follower (2021)
The Flower Kings:
- I Am the Sun Pt 1. (2000)
- I Am the Sun Pt 2. (2000)
- Last Minute on Earth (2001)
- Vox Humana (2002)
- Fast Lane (2002)
- A Vampires View (2004)
- Pioneers of Aviation (2006)
- What If God Is Alone (2006)
- One More Time (2007)
- Rising the Imperial (2012)
- White Tuxedos (2013)
- Interstellar Visitations (2013)
- Miracles for America (2019)
- We Were Always Here (2019)
- Solaris (2020)
- Islands (2020)
The Spock’s Beard
- At the End Of the Day (2000)
- Solitary Soul (2002)
- All Is Vanity (2002)
- Carry On (2003)
- She Is Everything (2003)
- On a Perfect Day (2007)
- Jaws of Heaven (2010)
- Waiting for Me (2013)
- Bennett Built a Time Machine (2015)
- Beginnings (2018)
Neal Morse
- Sleeping Jesus (2003)
- I Am Willing (2003)
- The Separated Man (2004)
- 12 (2005)
- The Conclusion (2007)
- Lifeline (2008)
- The Truth Will Set You Free (2011)
- Supernatural (2011)
- Momentum (2012)
- The Call (2015)
- Makes No Sense (2016)
- Broken Skye/Long Day (2016)
- The Great Adventure (2019)
- A Love That Never Dies (2019)
- Seemingly Sincere (2020)
- Not Afraid Pt. 1 (2021)
- Not Afraid Pt. 2 (2021)
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.