Yes
- Hearts (1983)
- Shoot High, Aim Low (1986)
ABWH
- Quartet (1989)

Genesis
- Home by the Sea (1983)
- Second Home by the Sea (1983)
- Tonight Tonight Tonight (1986)
- Domino (1986)

King Crimson
- Sartori in Tanger (1982)
- Waiting Man (1982)
- Three of the Perfect Pair (1984)
- Sleepless (1984)

Pink Floyd
- The Gunners Dream (1983)
- The Final Cut (1983)
- On the Turning Away (1987)
- Sorrow (1987)

ELP
- The Score (1986)
- Touch And Go (1986)
- Desde la Vida (1989)
- On My Way Home (1989)

Jethro Tull
- European Legacy (1984)
- Farm on the Freeway (1987)
- Budapest (1987)
- Rock Island (1989)

Camel
- Pressure Points (1984)
- Stationary Traveller (1984)
- Long Goodbyes (1984)

Rush
- Kid Gloves (1984)
- Between the Wheels 1984)
- Big Money (1985)
- Marathon (1985)
- Time Stands Still (1987)
- Mission (1987)
- The Pass (1989)
- Available Light (1989)

Powrót

Komentarz Jacka:

W przedostatniej dekadzie XX wieku giganci progressive rocka oczywiście nie przestawali tworzyć. Jak opisałem powyżej, niektórzy dopasowali się do nowofalowego brzmienia, niektórzy robili swoje, nie nastawiając się na sukces w krótkim okresie czasu, dając fanom to, co dawali zawsze. No, może trochę podrasowane technologią i coraz doskonalszymi umiejętnościami gry. Zobaczmy co się pojawiło w dorobku ikon prog-rocka do końca lat 90- tych.

Yes
H: Płyta 90125, notabene najlepiej sprzedawana płyta Yes, nie zawierała tylko popowe hity; było na niej kilka perełek, jak na przykład ta 8-minutowa suita. Trevor pomaga Jonowi w śpiewie całkiem poprawnie.
SHAL: to też utwór niepasujący do lekkiej reszty. Dobrze wyprodukowany przez Trevora Horna. Perkusja elektroniczna nie przeszkadza…
Q: ...a w ’89 roku Jon Anderson, Bill Bruford, Rick Wakeman i Steve Howe założyli własny zespół pod nic nie mówiącą nazwą ABWH. I wrócili do źródeł, chociaż je nieco podrasowali elektroniczną perkusją Billa. Ten czteroczęściowy utwór daje swoisty spokój, taką naturalność, wręcz radość. W części drugiej Jon wplótł w tekst tytuły niektórych wielkich dzieł Yes. Poszukajcie…

Genesis:
HBTS: zaczyna się rytmicznie, trochę niepokojąco; gdyby utwór trwał 3,5 minuty, to można by z niego zrobić dyskotekowy hit… Ale pojawia się to coś - od 5 minuty. Czyli cały "drugi dom nad morzem".  Wiem, znowu elektroniczna perkusja… ale kompozycja dobrze zbudowana, ładne harmonie, dramaturgia (głośno!) i wyciszenie pod koniec.
I linia basu - bomba!
TTT: struktura podobna do poprzedniego utworu. Jeszcze więcej elektroniki, ale dobrze to wszystko wymieszane. Od 3:15 zaczyna się prog!
D: i znowu mieszanka klimatów, tym razem bardziej dynamiczna. Tak, elektroniki nie powstydziłby się Kraftwerk, ale utwór chwyta. „There’s nothing you can do, when you’re next in line”.

SiT: King Crimson kontynuował swoją trylogię rozpoczętą „Disciplline”. Też dużo elektroniki, w tym frippertronics (instrument Roberta, który powtarza frazy gitarowe). Ależ doskonała sekcja rytmiczna!
WM: Głos Andrew Bellew’a (nieco pod manierę Talking Heads) dodaje niepokoju do muzycznego klimatu.
ToTPP: ta płyta jest jeszcze bardziej popowa od poprzedniczki. Ale jak posłuchacie solówki, to spokojnie zaliczycie tą płytę do nurtu prog-rocka…
S: pod to KC wypuścił teledysk! Pokaz umiejętności gry Tony Levina na gitarze basowej.

Pink Floyd: 
TGD: The Final Cut była ostatnią płytą PF z Rogerem Watersem. To jego rozliczenie / pożegnanie z ojcem poległym w czasie wojny. Dzieło bardzo pacyfistyczne w wydźwięku. Poezja uzupełniona muzyką PF. Ten utwór zachwyca przejściem krzyku w saksofonowe solo. Ale poza Rogerem mało w nim floydów.
TFC: w środku powraca „and if I…” z płyty „Atom Heart Mother”. I cudowne solo Davida - jedno z nielicznych dowodów na tej płycie, że brał w niej udział.
OTTA: to już kawałek z wydanej po czterech latach płyty „The Momentary Lapse of Reason”. PF odżywa pod wodzą Gilmoura, razem z Wrightem i Masonem. Może nie ma tej lirycznej głębi, ale muzyka porywa.
S: trochę apokaliptyczny nastrój, tracimy, odchodzą, przemija, pragniemy. Na basie: Tony Levin!

TS: ELP zawiesiło działalność po płycie Love Beach. A tu nagle w ’86 roku dwóch z tria doprosiło do swojego grona perkusistę Cozy Powella i powstał Emerson Lake and Powell. Na jedną płytę, ale wartą wspomnienia. Te same klawiszowe tyrady Keitha, głos Grega już nieco zmieniony, a Cozy daje sobie dobrze radę na bębnach. Zaczynamy od utworu otwierającego płytę.
TAG: niektórzy z moich kolegów nazywają całą płytę „Touch and Go”, tak bardzo pasuje im ten tytuł do całości. Solidny kawałek, zwarty, dramatyczny, dobrze zagrany.
DlV: ELPowell nie przetrwał, a le w jego miejsce pojawił się nowy projekt. 3 lub „To the Power of 3”. Tym razem brakuje Lake’a, w jego miejscu pojawił się Robert Berry. Ciekawy głos, gra też na gitarze elektrycznej jak i basowej. Coś mogło z tego wyjść. Niestety album został negatywnie przyjęty i projektu nie pociągnięto. „Desde” to ładna suita, choć też na niej  sporo elektroniki.
OMWH: utwór poświęcony Tony’emu Stratton-Smithowi właścicielowi wytwórni płytowej Charisma. Taki na pożegnanie.

Jethro Tull: 
EL: Perturbacje personalne spowodowały, że na płycie nie było „żywego” perkusisty; wszystkie partie wypełniła maszyna. To elektroniczne brzmienie nie zachwyciło publiki i krytyków, mimo, że zespołowi bardzo się podobał.
FotF: to już z kolejnej płyty „Crest of the Knife”. Zespół utrzymał elektroniczny styl gry i tym razem odniósł komercyjny sukces oraz pochwały krytyków. Może dlatego, że styl zbliżył się nieco do Dire Straits.
B: drugi (długi) utwór z tej samej płyty. Ian już nie śpiewa tak wysoko (po operacji gardła), ale gitara ładnie zwiększyła swój udział. Prawie folkowa opowieść o nieśmiałej pracownicy obsługującej koncertową scenę.
RI: tytułowy utwór z kolejnej płyty. W 1989 Jethro Tull zdobył nagrodę Grammy w kategorii „Najlepszy zespół Hard Rockowy/Heavy Metal”, przebijając nawet Metallicę. Ian stwierdził: „…tak, czasami gramy na naszych mandolinach bardzo głośno…” Gdy w 1992 Metallica zdobyła tą nagrodę Lars Ulrich podziękował Jethro Tull, że nie nagrali płyty w tym roku…Utwór? Nastrój „suspense”, tajemniczości… Nieco cięższy klimat, dowód, że flet też jest instrumentem Heavy Metal…;-)

Camel:
PP: utwór otwiera płytę „Stationary Traveller”, album opisujący szykany osób zamierzających przedostać się ze wschodniego do zachodniego Berlina. Dwie minuty dramatu!
ST: instrumentalna perełka. I tu ogrom emocji.
LG: cudowne pożegnanie. Wyciskacz Łez. Tak się z nami żegnali na koniec koncertu w Krakowie w 2018!

Rush: 
KG: dobre tempo, Neil dodał elektroniczną perkusje do swojego gigantycznego zestawu. Rush nie stoi w miejscu.
BTW: znowu taki eschatologiczny nastrój. Więcej gitary, ale gdy w końcu wchodzi syntezator, to pięknie dopełnia całość.
BM: co za otwarcie! BANG! Gęsto od elektroniki. Efekt?Super! Muzyka trochę prostsza (mniej progresywna - słowa Alexa). Utwór często zaczynający koncerty Rush.
M: Wow, co za solo w połowie! Producent Peter Collins dodał chór i orkiestracje - z dobrym skutkiem. Utwór bliski był Nealowi, który właśnie rozpoczął swoją przygodę rowerową (trasy po 100 mil!)
TSS: płyta „Hold Your Fire” jest elektronicznym przesileniem Rush, dalej już nie pójdą. Damskiego głosu użyczyła Aimee Mann (z ’Til Tuesday); ładny ,dynamiczny utwór, wszystko na swoim miejscu i miejsce na wszystko!
M: dla mnie szczytowe osiągnięcie Rush, mój ukochany utwór tego zespołu. „We each pay a fabulous price for our visions of paradise…”
TP: Od płyty „Presto” Rush zaczął wracać do rockowych korzeni. Coraz mniej elektroniki, więcej oddechu na instrumenty. Co słychać w „The Pass”. Produkował: Rupert Hine!
AL: tu wraca trochę elektroniki, ale tylko aby dodać kolorytu. Dominuje głos Geddy’ego. Cudowne dzieło kanadyjskiego trio.

ROZDZIAŁ 4: Pulse check: 

a co słychać u gigantów? 

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.