Powrót

„Breathe Awhile” (1967)

033 I'm On My Way
034 Poor Lady
035 Birth, Life and Death

Komentarz Jacka:

Od nieco refleksyjnego startu dochodzimy do rozchwianego tematu, który przez częste powtórki wprowadza w stan hipnozy. Zawodzenie głosów na tle brzdąkającej gitary przypomina jakiś rytuał, wzywanie ducha. „Nadchodzę” - jak podpowiada tytuł. Znowu rozpoznać można hinduskie wibracje. Wchodzi wokal - mocny, zdecydowany, na tle zegara odliczającego sekundy do Nadejścia. Utwór nabiera tempa, staje się bardziej elektryczny, wraz z wibracjami hammonda i solo na gitarze. Ale kończy się niespodziewanie.
Utwór drugi tworzy klimat nostalgii, smutku, jakieś trudności, czegoś do przełamania. Śpiewany załamującym się głosem, jakby opłakiwanie załamujących wydarzeń. I znowu końcówka za krótka...
Trzeci utwór w zestawie - rozpoczęty syrenami zwiastującymi nalot - szybko nabiera tempa. Dobrze zagrany fundament rytmiczny perkusji i basu, podkreślony wibrato organów pozwala świetnie zagrać gitarowe solo. Bardzo przyjemny kawałek. Od czwartej minuty to organy przejmują prowadzenie, kreśląc muzyczne pejzaże. Dramat nastroju narasta pod koniec. „Good bye my world” - śpiewa wokalista.
I znowu koniec jakby urwany. Ciekawa muzyka, ale te nagłe zakończenia trochę drażnią...

Komentarz Kuby

Trudny i chłodny album (jedyny w dorobku tej kompletnie nieznanej grupy) ale ... 100% psychodelii w psychodelii. Reprezentant gatunku (coś jak Velvett Fogg z rozdziału I). Cytaty z prasy:
"...ma w sobie coś z wielkiej, ponurej tajemnicy i jest jedną z najsmutniejszych jaka ukazała się w tamtym czasie", "...ze wspaniałymi Hammondami, brudnymi gitarami i przecudownym wokalem, które wyrywa serce z piersi".

3 x Arkadium

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.