"Live/Dead" (1969)
036 Death Don't Have No Mercy
037 St. Stephen
Komentarz Jacka:
Grateful Dead to też muzyka, która kojarzy mi się z truck’erami, kierowcami wielkich ciężarówek prujących przez Stany. Słychać jeszcze wyraźne ślady bluesa, mocne brzmienie, ładnie chórki. Pasaż śpiewany w św. Stefanie przez wokalistę (Bob Weir?) - bardzo trąci psychodelią. Album broni się po 50 latach.
Słuchając takiej muzyki można wpaść w trans, zacząć zagłębiać się w siebie, odkrywać pokłady świętości i czystego zła...
Piękne zgranie solówki gitarowej z wtrąceniami organów. Muzyka czasami grana od niechcenia, rozrzucone nuty nie przeszkadzają wokaliście rozwijać poetykę tekstu. Dziś już mało takich utworów.
Komentarz Kuby
Bardzo ważny zespół dla ukształtowania się psychodelii. Grali od 1965. Prekursorzy wprowadzenia LSD do muzyki (byli gwiazdą tzw. Acid Tests wymyślonych przez Kena Keney'a, pisarza związanego z beatnikami. Moje prywatne zdanie: rzeczywiście trzeba się ujarać, żeby znieść takie flaki z olejem. Choć kocertowy "Death Don't Have No Mercy" - niesamowity.
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.